poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Jak pić piwo to tylko w Warszawie, w Warszawie...

Warszawa to miasto trudne, to chyba najlepsze określenie jakiego można użyć. Chyba z żadną inną polską miejscowością nie wiąże się tak wiele stereotypów (żadna też chyba nie ma tak nobliwego tradycyjnego "wroga", jakim dla Warszawy rzekomo jest Kraków).

Z jednej strony brzydka i chaotyczna zabudowa (i żadne argumenty o tym, jak wielką część miasta zniszczyła wojna tego nie zmienią) i wysokie ceny, z drugiej - ogromna liczba rozsianych po całym mieście świetnych knajp, klubów i restauracji, mnóstwo wydarzeń kulturalnych, świetna komunikacja. No a ceny w sumie takie jak wszędzie (nie żeby było tanio, po prostu wszędzie jest drogo). 

Krąży taka opinia, że piwna kultura do Warszawy jeszcze nie dotarła. To również mit, bo chociaż tak wyposażonych sklepów jak Piwa i Wody Regionalne nie ma (nb polecam zajrzeć na ich facebooka ze względu na nową szatę graficzną), to są tu i ciekawe knajpy i sklepy z dobrym asortymentem. 

fot. Kiriwina


Jeśli chodzi o te drugie to zaczęliśmy od Piwonii - ciasnego, acz wypełnionego smakowicie zastawionymi półkami pomieszczenia gdzieś-nie-w-centrum (zaobserwowałam że to taka cecha charakterystyczna tego miasta: wszystkie ciekawe miejsca rozrzucone są po przeróżnych, nawet bardzo dalekich dzielnicach), gdzie zakupiliśmy trochę ciekawostek na piątkowy wieczór. Później miał nastąpić rajd po knajpach, nieco zredukowany ze względu na pogodę: szanowna stolica przywitała nas bowiem łagodnym minus piętnaście stopni. 

Odwiedziliśmy zatem jedynie Gorączkę Złota, ciasną knajpkę z kilkoma (naprawdę niewieloma) ciekawymi pozycjami piwnymi, gdzie jedyną wartą uwagi rzeczą był sufit obklejony podkładkami (niektórymi naprawdę historycznymi) oraz Spiskowców Rozkoszy, bardziej przestronny i świetnie urządzony pub z również niezbyt imponującym asortymentem (zaryzykowałam drugie podejście do Sweet Cow; nadal "nie"). Wysnułam wniosek, że warszawskie knajpy często mogłyby uczyć te krakowskie sztuki wystroju wnętrz ale wciąż brakuje im odpowiedniego wyboru piw.

fot. Kiriwina

Tak czy inaczej, uwaga o kiepskim asortymencie nie dotyczy miejsca, do którego zawitaliśmy na sobotnią premierę Smoky Joe: Butelek Zwrotnych. Trochę tam jechaliśmy (chociaż nie jest to takie znowu gdzie diabeł mówi dobranoc: pętla tramwajowa, autobusy, metro nieopodal), ale warto było. Eklektyczny wystrój (najciekawszemu elementowi celowo nie zrobiłam zdjęcia - to najlepiej zobaczyć na żywo), przytulna atmosfera, kilka gier dla lubiących przyjacielską rywalizację przy kuflu i całkiem fajny wybór piw regionalnych.

fot. Kiriwina

Przybywszy godzinę wcześniej zaczęliśmy się zastanawiać, czy warto napić się czegoś przed Smokym. Na jednym z nalewaków dolepiono karteczkę z napisaną długopisem nazwą "Koniec Świata", stwierdziwszy więc, że właściciele rzadko pamiętają, aby zaktualizować nalepki przy kranach poszliśmy zapytać, czego naprawdę można się tu dzisiaj napić. Ku naszemu zaskoczeniu dowiedzieliśmy się, że właśnie Końca Świata... jak wyjaśnił właściciel, przywieźli mu to zamiast Angielskiego Śniadania, widocznie Pincie ta jedna beczka gdzieś się zawieruszyła. Ach! Poczuliśmy się, jakbyśmy trafili szóstkę w Totolotka.

fot. Kiriwina

Kiedy wreszcie można było kupić nowe piwo AleBrowaru byliśmy więc po kuflu Końca Świata  i po partyjce kości. Ciekawi, czym jest ten tak szeroko reklamowany whisky extra stout udaliśmy się do baru, gdzie już pojawiła się odpowiednia etykietka.

Motyw graficzny pasujący do stylu browaru, całkiem udany - po Amber Boyu najlepsza chyba postać z tej serii. Dobry kolor: ładnie współgra z dużą ilością czerni, sugeruje szlachetność i luksus (chwyt marketingowy, owszem; ale która przemyślana etykietka ich nie stosuje?).

fot. Kiriwina

Muszę powiedzieć że Smoky, którego piłam z nalewaka niespecjalnie mi smakował: był niezły, ale nic specjalnego. Postanowiłam się jednak nie poddawać i spróbować jeszcze raz w domu; była to dobra decyzja: kupiony w butelce i wypity na spokojnie, nieco cieplejszy niż z kranu ujawnił więcej ciekawych aspektów.

Kolor ma ciemnobrązowy, piana jest koloru kawowego, trwała. Pachnie palonym słodem i zwęglonym drewnem z ogniska, wędzone nuty są ledwo wyczuwalne. Czuć je trochę taką właśnie beczką do whisky. Ten zapach jest stosunkowo delikatny, nie tak mocny jak w przypadku owsianych czy kawowych stoutów.


fot. Kiriwina

Jest to gęsty, wytrawny stout z posmakiem (trochę zbyt słabym) mocniejszego alkoholu, odpowiednią dawką kawowości i troszkę słabą jak na "smoky" wędzonką. Na końcu pojawia się dość mocna, ziemista goryczka, przełamana kwaskowym posmakiem (w piwie pitym z beczki było go nieco za dużo, ale pijąc butelkowe nie miałam już takiego wrażenia). Czuć też ten jakby węglowy, jakby drewniany posmak.

Nie spodziewałam się, że postulat "podobieństwa do whisky" zostanie zrealizowany w taki sposób: więcej w tym piwie czuć drewnianej beczki (czyli takiego cierpkiego posmaku kojarzącego się z Taliskerem) niż mocnego alkoholu. I tej mocy, tego "pazura" trochę mi zabrakło, podobnie jak bardziej wyrazistego palonego smaku.

fot. Kiriwina

Podsumowując: nakręcana premiera była trochę bańką mydlaną (może jakby nam się udało dorwać tę ich czekoladę, to byłoby lepiej), ale fajnie było uczestniczyć w takim wydarzeniu. No i odkryć znowu nieco Warszawy. Wbrew stereotypom, jest co odkrywać. 

1 komentarz:

  1. Ja polecam Restauracje Kameralną :) mają super ceny, klimat typu wodeczka/piwko i sledzik :) no prl-owski wystrój, co dla mnie na duuuzy plus :)
    a twoje recenzje bardzo mi si epodobają ;)

    OdpowiedzUsuń