fot. Kiriwina. Pączki według przepisu mojej prababci |
Zagranicznych podróży niestety nie uskutecznialiśmy, pozostawało więc eksperymentować z tym, co się miało pod ręką: kilka książek kucharskich prezentujących kuchnie świata plus parę bardzo okazjonalnych wizyt w powstających wtedy dopiero restauracjach, które serwowały zagraniczną kuchnię. No i nieczęste odwiedziny prababci, która jesień życia spędziła w okolicach Vichy i dobrze znała francuską kuchnię. Ale kreatywność kulinarna nie zna granic i nawet przy braku wielu produktów można było wyczarować coś ekstra.
Zaczęło się od oliwek i serów pleśniowych oraz sojowych kotletów z wegetariańskiego okresu mojej mamy. Dalej pojawiło się domowe sushi - co prawda ze zwykłym ryżem i chrzanem, bo specjalistycznych produktów nie było gdzie kupić, ale ten zaskakujący produkt kuchni fusion polubiliśmy chyba wszyscy. Na krewetki długo nie dałam się namówić (znany argument okulistyczny, czyli "bo mają oczka"), za to kuchnię włoską akceptowałam w każdym wydaniu. Kawioru nie cierpię do dzisiaj, ale połączenia słodko - ostre, albo słodko - kwaśne są dla mnie jak najbardziej akceptowalne.
fot. Kiriwina. Coś bardziej tradycyjnego, czyli ciasto drożdżowe. Nieco zmodyfikowany przepis stąd. |
I choć daleko mi od usilnego namawiania kogoś by jadł lub pił coś, co mu nie przechodzi przez gardło (owszem, żartuję że kawa rozpuszczalna to nie kawa i słodkiego wina raczej nie trzymam w domu, ale słyszane tu i ówdzie przytyki, że ktoś nie tak pije piwo, nie tak pije whisky - bo, o zgrozo, z colą - nie tak je spaghetti i w ogóle nie powinien lubić pizzy na grubym cieście z sosem czosnkowym już dawno mi przeszły. Bijąc się w piersi - zdarzało mi się denerwować innych takimi uwagami - spieszę donieść, że pracuję nad poprawą), to z pewnością namawiam do próbowania. Bo czasem coś, co wydaje się nie do pomyślenia może okazać się smakowym objawieniem.
Ten wstęp miał na celu przygotowanie szanownego czytelnika na opis piwa, które zdecydowanie nie ma tradycyjnego smaku, nawet dla co bardziej obytych z tematem.
fot. Kiriwina |
Lawenda jest, wbrew pozorom, nie tylko babcinym środkiem na mole i roślinką ozdobną której obecność denerwuje nas na parapecie cioci - ta pachnąca roślina to znana przyprawa kulinarna, przede wszystkim w kuchni francuskiej.
Rzeczony Gruit został uwarzony przy współpracy Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie z okazji roku kopernikowskiego, a przy okazji także dwudziestych urodzin samego Kormorana. Historia, która przyświecała stworzeniu tego piwa została odgrzebana przez niejakiego Pawła Błażewicza. Zachęcam do przeczytania, fabuła jak z powieści szpiegowskiej, z tym że osadzonej w XVI wieku. Piwo, które biskup warmiński ofiarował Feliksowi Reichowi, kustoszowi którego zadaniem było donoszenie na kanoników takich jak Kopernik, którzy niekoniecznie przestrzegali surowych obyczajów.
źródło: wikipedia |
Wypuszczenie takiego piwa to dość odważny eksperyment ze strony Kormorana: mimo, iż tak naprawdę piwo nie musi zawierać chmielu, produkty pozbawione tego składnika są jednak wyjątkami na rynku browarniczym i budzą zdziwienie konsumentów. Gruit - czyli mieszanka ziół używana do przyprawiania piwa zanim w Europie rozpowszechniła się uprawa chmielu, często zawierająca takie przysmaki jak krwawnik, wrzos, piołun czy szyszkojagody. Piołun pojawił się zresztą również w tym specyfiku (ma dodawać goryczki).
fot. Kiriwina |
Blade, mętne piwo o obfitej pianie pachnie ciekawie: oprócz lawendy czuć drożdże i jakąś lekko mdlącą słodycz. Zapach jest fajny, jeśli ktoś lubi takie lawendowe nuty to aromat jest super. Ze smakiem było nieco gorzej: dla mnie piwo było dość mdłe, ani słodkie ani gorzkie (piołun mimo wszystko nie dał odpowiedniej dawki goryczki). Bardzo ziołowe, czuć nutę jałowca i ową lawendę, do której smaku nie jesteśmy chyba jednak przyzwyczajeni (mnie się kojarzyło z jedzeniem świeczki zapachowej) Krótko mówiąc: nie da się tego wypić dużo. Ale przecież nie o to w tym chodziło.
Trudno oceniać takie piwo, jest to bowiem pewna (bardzo zresztą interesująca), próba stworzenia czegoś inspirowanego historią, co nie przypomina pijącemu nic znanego. Pozostaje pogratulować Kormoranowi pomysłu, etykiety (całej zresztą "otoczki" tego produktu) no i odwagi. Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie i być może po kilku próbach przekonałabym się do niego. Zobaczymy, czy browar postanowi do niego wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz