Piwo jednak nieco później (naprawdę tam jest!), najpierw literatura. "Ciemno, Prawie Noc" Joanny Bator przeczytałam niedługo po tym, jak autorka została laureatką nagrody Nike. Wciągnęłam się, bo to niezła powieść - chociaż przyznam, że trochę się rozczarowałam.
Język był dla mnie problemem - z jednej strony dobry, poetycki ale nie w przesadzony sposób, pięknie groteskowy szczególnie u pobocznych postaci; z drugiej - momentami przesadzony i upadający w banalną baśniowość, rozmyty i egzaltowany. Najbardziej jednak rozczarowały mnie postacie: normalność to cecha tylko niektórych czarnych charakterów i kilku bohaterów drugoplanowych, reszta to superludzie należący do tajnych organizacji, znający wielkie tajemnice i w ogóle wystający ponad przeciętność; nawet główna bohaterka jest mało ludzka w swoim braku moralnych wątpliwości, ze swoją nieustraszonością (czytelnikowi nieraz przyjdzie się zastanowić, dlaczego ona nie dzwoni, do cholery, na policję) i tężyzną fizyczną. Mało tego: w przeciwieństwie do "wałbrzyskich kołtunów", owi nadludzie nie mają własnego, indywidualnego języka.
Tę jednowymiarowość ratują postacie poboczne, dzięki którym zło i dobro mogą być zwyczajne i banalne, życiowe, a nie komiksowe: wyłudzający pieniądze od naiwnego tłumu oszust i babcia jednego z zaginionych chłopców.
fot. Kiriwina |
Nagromadzenie i skomplikowanie wątków, to, że one wszystkie się tak do bólu ciasno ze sobą splatają a na końcu każdy z nich znajduje swoje zaskakujące wyjaśnienie to cecha każdego dobrego kryminału, choć tu niestety nieco przesadzona. Ale na pewno te wszystkie niesamowitości i historie z dalszej i bliższej przeszłości, te wszystkie powiązania i rozwiązania nie pozwalają żadnemu z tych wątków nadać jakiejkolwiek głębi i zbliżają powieść bardziej do miłego czytadła niż do książki mądrej i głębokiej. Pogmatwana konstrukcja sprawia wrażenie, że autorka za dużo chciała tu upchnąć i za bardzo wszystko skomplikować: widać to szczególnie na końcu, kiedy przychodzi do wyjaśniania tajemnic i powieść staje się po prostu nużąca (dużo bowiem tego wyjaśniania, a do tego rozwiązania zagadek sypią się szybko i niedbale). Brakuje przejrzystości, która wyeksponowałaby najważniejsze wątki.
Ciekawy i groteskowy opis społecznej ekstazy przywołujący na myśl smoleńskie szaleństwa jest z jednej strony kuszący, z drugiej jednak płytki i pełen wyższości. Możemy opisywać naiwnych porwanych magicznymi hasłami i naśladować język niemoderowanych forów internetowych, ale po co? Żeby pokazać wyższość tych pozytywnych bohaterów (i przy okazji własną), którzy są ponad to i nie dają się nabrać? Motywacje wierzących w wałbrzyskiego męczennika są nam nieznane, oni są tylko śmieszni, starzy, spoceni i brzydcy, schematyczni i stereotypowi. Nie to, co młody, przystojny agent tropiący po świecie pedofilów albo wysportowana dziennikarka.
fot. Kiriwina |
Plusem za to jest opis Wałbrzycha, który z szarego i nieciekawego małego miasta (wiem, byłam) staje się miejscem magicznym, choć momentami jak z horroru. Są fragmenty, gdzie groteskowa atmosfera i zmieszanie rzeczywistości z legendą wciągają tak, że nawet schematyzm większości postaci i przydługawość niektórych opowieści przestawały mi przeszkadzać. Oczywiste nawiązania do Alicji w Krainie Czarów (i samej autorki - ten anagram nazwiska to dość prosty zabieg) w połączeniu z niewątpliwie nośnym tematem legendy zamku Książ sprawiają, że ten baśniowy Wałbrzych ma swój niepowtarzalny urok. Szkoda, że rzeczywistość, która spoza tej baśni wyziera jest nacechowana nie do końca zrozumiałą drastycznością i przemocą. Czy ich obecność miała szokować, podnieść książkę w rankingach (wiadomo, co się najlepiej sprzedaje), a może wzmocnić ton moralizatorski? Tylko po co, skoro sytuacja jest od razu czarno - biała i czytelnik rzadko (zbyt rzadko) ma wątpliwości, kto jest dobry, a kto zły?
W internecie można znaleźć opinie, że poprzednie książki były lepsze - chętnie kiedyś po nie sięgnę szczególnie, że w tej powieści są obiecujące, błyskotliwe fragmenty sugerujące że autorka potrafi pisać dobrze i językowo z pewnością wyrasta ponad większość tak zwanych "czytadeł". Swoją drogą, czytelnik lubiący dopracowane, kryminalne fabuły też może się nieco zawieść: podczas gdy ja skupiałam się na języku i motywacjach postaci Małżonek już po pierwszych kilku rozdziałach złapał się za głowę "i co, zaniedbany dom, zardzewiały piecyk, łuszczące się ściany a bohaterka o 3 w nocy otwiera laptopa i po prostu korzysta z internetu". Oczywiście, to możliwe; wypadałoby jednak dodać jakieś wyjaśnienie, żeby fabuła była bardziej wiarygodna. A to tylko jedna z nieścisłości, których autorka dopuściła się w imię kreowania mrocznej atmosfery.
Biorąc pod uwagę, że autorka jest ładna i szczupła niczym rusałka a ja w tej chwili bardziej przypominam wyrzuconego na brzeg wieloryba może po prostu zazdrość przeze mnie przemawia. Wytknęłam bowiem wiele wad, ale ostatecznie nie czytało mi się tej książki źle. Mimo wielu potknięć jest dość sprawnie napisana i mimo wszystko wciągająca. Czy zasługiwała na Nike? Trudno ocenić zważywszy, że nie czytałam konkurencyjnych pozycji. Takie oceny zostawmy zresztą jury, ja jako prosty czytelnik bawiłam się nieźle podczas lektury choć muszę przyznać, że oczekiwałam czegoś więcej.
fot. Kiriwina |
A teraz część, na którą wszyscy czekali: piwo stworzone dzięki dość dziwnej kooperacji dwóch znanych browarów, brytyjskiego i amerykańskiego.
Chciałoby się powiedzieć: dwa psy, które się nie pogryzły. Współpraca między Flying Dogiem i Brew Dogiem przyniosła dwa oryginalne produkty - kto by się spodziewał, że można wyprodukować IPA bez chmielu? Przecież niejako wizytówką India Pale Ale jest mocne, często wręcz odurzające nachmielenie, tego wymaga zresztą historia gatunku.
fot. Kiriwina |
Dwa browary postanowiły jednak spróbować i to mimo dzielącego je oceanu. Efekt? Zero IBU IPA czyli właściwie oksymoron. Tymczasem w 2012 roku powstały aż dwa takie oksymorony, każdy z browarów wyprodukował bowiem w duchu przyjaznej rywalizacji własną wersję. Dziś będzie o piwie z Brew Doga.
Browar zrezygnował ze swoich charakterystycznych etykiet z mocną, punkową czcionką. Zamiast tego jest font w stylu militarnym i równie militarna sowa: narysowana mocną kreską wygląda jakby nosiła zbroję, nad jej głową widnieją dwie flagi z logo browarów a chmielowa szyszka zamieniła się w granat. Czytelny, dobry przekaz.
Szybko znikająca piana i bursztynowy kolor. Aż strach powąchać, a co dopiero spróbować... no, ale trzeba się przemóc dla doba sprawy i wydanych na ten cel złotówek.
Pachnie syropem ziołowym albo słodkim imbirowym piwem: kręcące w nosie roślinne aromaty w aurze lepkiej słodyczy. Pierwszy łyk: herbatka ziołowa. Smakuje, jakby ktoś dolał do niego zaparzonej wcześniej mięty, może liści laurowych. Bardzo lekkie. W miarę picia zaczyna coraz bardziej przypominać nalewkę, ujawnia się rozmaryn, jałowiec i dużo słodyczy. W sumie trochę jak lekarstwo, taki właśnie lepki syropek. Na końcu lekko, ale nie przesadnie gorzkie.
fot. Kiriwina |
Nie była to zdecydowanie ani gorycz, ani słodycz IPA, zresztą firmowanie tego piwa takim właśnie gatunkiem należy raczej traktować jako żart. Picie tego piwa to zdecydowanie eksperyment i muszę powiedzieć, że pół szklaneczki wystarczyło, więcej chyba nie dałabym rady.
Warto spróbować, ale chyba tylko w ramach ciekawości. Jako ciekawostkę dodam, że podczas eventów promujących IAR publiczność głosowała i wyniki nie były jednoznaczne: Brew Dog zwyciężył w Glasgow i Aberdeen, natomiast w Newcastle i Manchesterze pokonał go Flying Dog. Trudno nie pomyśleć, że Szkoci mogli kierować się patriotyzmem lokalnym, więc może warto spróbować jednak amerykańskiego psa.
Ps. Wracając do powieści, tu jest lista najważniejszych elementów powieści kryminalnej według mistrza gatunku. W "Ciemno, Prawie Noc" wielu z nich zabrakło, szczególnie punktu "nie robić wszystkiego naraz".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz