niedziela, 12 stycznia 2014

Umieszczać piwo obok literatury, cóż za brak szacunku! (Szałpiw, Szczun)

Ponieważ mam teraz dużo czasu, a właściwie całe jego pokłady wyciągające godzinę za godziną jak nitki spaghetti, wróciłam do czytania. A właściwie wróciłam do spokojnego czytania, nie tylko w biegu, w autobusie i na przystanku, w przerwie obiadowej i w kolejce do lekarza. Do czytania powolnego, spokojnego, do delektowania się książką całe popołudnie.

To mi się ostatnio zdarzało, niestety, rzadko: owszem, przypominając sobie serię Songs of Ice and Fire (ostatnim razem sięgnęłam po nią, kiedy liczyła tylko trzy części) siedziałam po nocach i zlekceważyłam nieco domowych obowiązków, a Balladyny i Romanse Karpowicza przedłożyłam nawet nad ulubione serialowe odmóżdżacze. Teraz jednak, aż wstyd przyznać, mogę poświęcić książce całe popołudnie i nic ani nikt mnie nie goni. Cenne i rzadkie.

źródło: Znak.com.pl



Szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ chwyciłam za powieść, która wymaga skupienia i którą najlepiej czyta się powoli. Najnowsza pozycja Wiesława Myśliwskiego to spokojna, pozornie chaotyczna opowieść o życiu składającym się z serii mniej lub bardziej przypadkowych spotkań i bezcelowych ucieczek, życiu spisanym w starym notesie z adresami i telefonami, których właścicieli często już się nie pamięta.

Długo uciekałam od Myśliwskiego: obowiązkowe na egzamin lektury zlekceważyłam, jakoś było mi nie po drodze, jakoś wciąż brakowało czasu żeby te opasłe tomy przeczytać, jakoś trudno zmierzyć się z tak uznanym autorem. Zabierałam się do niego jak pies do jeża ale w końcu, zachęcona pozytywną recenzją w "Polityce", postanowiłam po męsku zmierzyć się z tą prozą. I było warto, choć Myśliwski to autor niełatwy: jego opowieść to, paradoksalnie, seria mniejszych opowiadań które próbują coś scalać w jedną, spójną narrację; w efekcie zaś udowadniają, że powstanie owej spójnej narracji jest po prostu niemożliwe. Tożsamość oparta na związkach z innymi, od której bohater uciekał całe życie, rozpada się i niczym nie można jej zastąpić.

Myśliwski trudne i głęboko ludzkie problemy ubiera w pozornie proste historie. To właśnie one pokazują, jak bardzo ludzie są skomplikowani i jak trudno jest im poradzić sobie z opowieścią własnego życia oraz jak bardzo uzależniają ją od innych. Ta książka jest też bowiem o tym, że nie da się uciec od interakcji z ludźmi, że nawet, jeśli zrywamy wszelkie mocniejsze więzi i programowo wybieramy samotność to na końcu każda próba zrozumienia siebie będzie próbą zrozumienia poprzez innego. To paradoks, bo ostatecznie nie da się również całkowicie zbliżyć do drugiego człowieka i w pełni go zrozumieć.

fot. Kiriwina

Można by długo pisać o pięknej opowieści Marii, która na listach zostawionych bez odpowiedzi, do właściwie wykreowanego przez siebie adresata zbudowała swoje życie, choć nie wiadomo, na ile realne. Główny bohater nie potrafi w ten sposób opowiedzieć siebie, gubi się w rozpadających się kartkach pełnych wpisów, które nic już mu nie mówią. Ostatnie Rozdanie to opowieść o próbie uporządkowania swojego życia, a tym samym o śmierci, która jest równie jak owo życie chaotyczna. Powieść o życiu - grze, której punktem kulminacyjnym jest piękna scena rozgrywania partii pokera ze zmarłym przyjacielem.

"Ostatnie Rozdanie" to opowieść o tym, że w naszej pamięci zapisane są często już nic nam nie mówiące, czasem przypadkowe nazwiska i telefony i to z nich składamy swoje wspomnienia; niezależnie od tego, czy będzie to rozpadający się notes pełen danych obcych ludzi, porządny zeszyt z przedwojennymi nazwiskami kryjącymi za sobą przedwojenne opowieści czy kolekcja zdjęć z podróży - wszystkie te próby zatrzymania czasu i uporządkowania własnych wspomnień tylko tym boleśniej uświadamiają nam dynamikę przemijania.

Czas na bardziej alkoholową recenzję, bo przecież nie samą literaturą żyje człowiek. Napiszę zatem o piwie, które wywarło na mnie piorunujące wrażenie i choć swoją premierę miało już jakiś czas temu, wciąż o nim pamiętam i noszę się z zamiarem opisania.

Zacznę od tego, że to nie jest piwo na początek wieczoru. Ostrzeżenie to powinno być umieszczanie na etykiecie (chociaż może jest - przyznaję, etykietę widziałam tylko w internecie na niezbyt wyraźnym zdjęciu - może ostrzeżenie tam jest?).

fot. Kiriwina
 
Szałpiw z Poznania, założony przez doświadczonych piwowarów domowych, jest jednym z najlepiej zapowiadających się polskich browarów, choć wciąż nie dorobił się porządnej strony internetowej z informacjami na temat swoich produktów (a przydałaby się).

Wiadomo było, że to nie będzie byle co: 19% ekstraktu  i 8,1% objętości alkoholu zobowiązuje. I nie rozczarowuje: jest aromatyczne, pełne i bardzo smaczne. Szczun to amerykańskie Pale Ale, choć wiele osób wskazywało na wyczuwalny belgijski charakter tego piwa ( i nic dziwnego: piwowarzy użyli belgijskich drożdży).


fot. Kiriwina

Piwo o pomarańczowo - złotym kolorze i sztywnej pianie pachnie słodko, morelowo (stawiałabym na suszone morele i rodzynki) i bardzo cytrusowo, słowem - zachęcająco. I równie zachęcająco smakuje: potężna baza słodowa z mocno wyczuwalnymi drożdżami, w tle trochę cytrusów i rodzynki, na końcu zaś lekka, żywiczna goryczka. Jest gęste i mocne, dopełnione słodyczą która nie ma w sobie nic sztucznego i goryczką, która doskonale się z nią komponuje.

Uwaga na moc i gęstość: to piwo mało sesyjne, raczej do powolnego smakowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz