czwartek, 4 lipca 2013

Iść spać z kurami, wstać z dobrym piwem: Brew Dog, 5 a.m. Saint

Jeśli kilka lat po studiach człowiek jeszcze sobie nie uświadomił, że się starzeje to otoczenie dołoży wszelkich starań, by go w tej kwestii oświecić. Już nawet nie chodzi o to, że na imprezach zamiast wódki, soku z czarnej porzeczki i paczki chipsów pojawiają się koreczki, sałatki, domowe ciasta i wina powyżej 10 zeta za butelkę; ani o listy z ZUSu i dedykowane reklamy dotyczące kredytów hipotecznych. Nawet nie o z przerażeniem odkrywane pierwsze siwe włosy. O nie. Chodzi o godzinę wstawania.



Gdzie te czasy kiedy wydawało się, że zwlekanie się z łóżka przed dziewiątą jest nie tylko niezdrowe, ale i niezgodne z prawami fizyki i ogólnie rzecz biorąc niemożliwe; kiedy to gardziło się ugarniturowanymi mrówkami uwijającymi się w pracy już od ósmej rano, a samemu było się, z pieniędzmi spływającymi grzecznie na konto - trochę rodzice, trochę stypendium - ponad to.

Teraz nawet w weekend nie daję rady pospać dłużej, przyzwyczajenie do wczesnego wstawania jest zbyt silne. Co nie znaczy, że nie zdarza się w niedzielę lub dzień powszedni posiedzieć dłużej w gronie znajomych, w końcu trochę mniej snu nie zabije.

Zdarza się wszakże, że mimo najlepszych chęci nie udaje się wyjść na czas; ot, ostatnio: Narzeczony już w robocie, ja właśnie wkładam buty i szukam kluczy, żeby wydostać się z mieszkania i zamknąć je z powrotem. Nie ma. Szukam dalej. Nie ma i już. Dzwonię zatem i pytam, czy zamknął moimi kluczami. No tak, zamknął. No więc pytam, czy może sprawdzić, czy swoich przypadkiem nie ma w plecaku. Ano przypadkiem ma. Tak tak, już jedzie.

Dzwonię do szefowej, powierzam jej w zaufaniu wstydliwy problem bycia zamkniętą we własnym domu. No nie powiedziałam, że w zaufaniu ale nie spodziewałam się radosnego okrzyku, którym kolega powitał mnie zaraz przy wejściu: "I co, wypuścili cię". Ehh, biura.

Co prawda nie była to piąta rano, żeby pasować do nazwy bohatera dzisiejszego wpisu. Ale pobudki o piątej rano też się zdarzają, gdyż jest to niestety moment wzmożonej aktywności wszystkich głodnych kotów w okolicy. Szczególnie tych w okolicy twojego łóżka.

Kolejny Brew Dog i to nie byle jaki. Nie można było się nie oprzeć czemuś, co nazywa się "iconoclastic amber ale". Oraz pokusie zrobienia mu sesji religioznawczej.

fot. Kiriwina


5 a.m. saint ma herbaciany kolor ładnie wpadający w czerwień ( w końcu to red ale) i obfitą pianę. Pachnie świeżo, owocowo i lekko karmelowo, zapowiadając dość bogate słody ale przede wszystkim mocne uderzenie chmielu. Aromat amerykańskich chmielów jest tak silny, że trudno się od niego oderwać.

W smaku czuć goryczkę i moc cytrusów: odrobina grejpfruta, nieco więcej pomarańczy, lekka nutka cytryny. Choć jest dość treściwe to chmielowo lepi się do podniebienia dając przy tym, paradoksalnie, wrażenie lekkości. Do tego jest lekko kwaskowe, ale ta kwaskowość nie jest jest tym piwnym, głębokim posmakiem koźlaka tylko właśnie cytrusową, delikatną i letnią nutą.

fot. Kiriwina

Muszę powiedzieć, że nawet te copywritersko przesadzone teksty na stronie Brew Doga mają swój ironiczny klimat:

Sleep late, have fun, get wild, drink amber, and drive like a bastard towards that saintly light

Cóż można dodać, kolejny świetny Brew Dog. A owa piąta rano to pewnie jednak zakończenie imprezy, nie zaś rozpoczęcie nowego dnia.

Alkohol 5 %
IBU 25

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz