Próbowałam go jeszcze w Warszawie (to był czas przed premierą Smoky Joe, niemożliwie zimny i pasujący do treściwych, palonych smaków), ale najbardziej kojarzy się ono chyba ze szkockimi i irlandzkimi klimatami. Cóż, pogoda jest ostatnio dość wyspiarska to i piwo będzie dzisiaj wyspiarskie. Co prawda sam browar mieści się w Holandii, ale styl stouta nieodłącznie przywidzi na myśl deszczowe, mgliste poranki, skaliste brzegi oceanu i dlaczego-oni-cholera-muszą-jeździć-lewą-stroną-jezdni.
Od razu uprzedzę, że uwielbiając kawę, gorzką czekoladę i ciemne piwa w ogóle nie mogłam nie polubić tego produktu. Na odstresowanie (ślub mi się zbliża, trudne czasy nastały) najlepsze jest dobre piwo. Sukienka jeszcze nie kupiona, więc nie ma się co martwić, że w biodra pójdzie.
fot. Kiriwina |
Warto wiedzieć, że historia o wyprodukowaniu imperial stouta specjalnie pod gusta i na stół carów rosyjskich to bajka, choć z pewnością to piwo dotarło i na wschodnie rubieże. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.
Emelisse pachnie bosko: aromatyczna kawa i gorzka czekolada, leniwy poranek i elegancki wieczór w mieście. Gdzieś na dnie majaczy wanilia. Do tego wysoka, beżowa, stosunkowo trwała piana i czarny kolor espresso. Gęste, nieprzejrzyste, takie, jaki powinien być imperial stout. Obiecujący początek, szczególnie dla kofeino- i kakaoholików.
fot. Kiriwina |
Gdzieś w tle majaczą wanilia, aromatyczny chmiel i palony słód. Do tego trochę jakby ostrzejszych przypraw, które świetnie współgrają z całością. Piwo jest treściwe, gęste, tak że można się nim najeść. Ta cecha doskonale równoważy jego moc.
Bardzo dobry przedstawiciel stylu imperial stout. Mocne nuty kawowe bardzo dobrze współgrają z nazwą: mamy w końcu do czynienia z espresso, nie z jakąś tam lurą. Smak jest głęboki, basowy, ale nie za bardzo wytrawny.
fot. Kiriwina |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz