Czytając ostatnio Tajny dziennik Białoszewskiego i oglądając filmy z Marleną Dietrich zdałam sobie z tego sprawę. Mało kto wie, że Marlena po zagraniu Loli Loli i zrobieniu kariery w Hollywood założyła w czasie wojny mundur i wyjechała w pobliże frontu, by z trupą artystów umilać wieczory alianckim żołnierzom, z którymi dotarła aż do Berlina. Paradoksalny powrót do ojczyzny, nawiasem mówiąc.
źródło: Wikipedia |
Właściwie to takie rozważania w przypadku dziś prezentowanego piwa o tyle nie są na miejscu, że mimo wojennej stylistyki na etykietce czytamy nie o walce, a o zgodzie i współpracy.
Mimo to jakoś tak mi się nasunęło, może dlatego że zawsze bardzo działają na mnie książki, filmy i zdjęcia dotyczące wojennych lat, albo dlatego, że ostatnio często mam wrażenie, że patrzę na historię i kulturę jak na cos nierzeczywistego, wyłącznie muzealnego, jakby ludzie je tworzący nie istnieli. A ich historie, jak już zacząć je zgłębiać, są często równie ciekawe jak ich dzieła.
Wróćmy jednak do piwa.
fot. Kiriwina |
Na etykiecie odważny róż i świetne skojarzenie szyszki z granatem. Różowe moro - idealne do połączenia dwóch browarów pod hasłem "nie walczmy ze sobą - współpracujmy" i do nazwy w stylu wojskowym, ale zastosowanej raczej w pokojowych zamiarach. Make love, not war na wszystkich, nomen omen, frontach.
Do tego pomysłowa nazwa: B-day zamiast "D-day", czyli oczywiście B jak Bawaria ale też po prostu "birthday". Jest to bowiem piwo uwarzone z okazji urodzin Pinty, Piwoteki Narodowej (drugich) oraz AleBrowaru (pierwszych).
fot. Kiriwina |
Kolor samego piwa również jest zaskakujący: jest dość ciemne, czerwono-brązowe, rubinowo-miedziane. Klarowne. Bardzo drobna, sztywna i oblepiająca ścianki kufla piana. Trunek pachnie lekko drożdżowo, bananowo i słodko, jakby nie zapowiadając chmielowych goryczy pochodzących z IPA. Być może jednak te aromatyczne chmiele gdzieś tam na dnie są, tylko atakująca ostatnio alergia nie pozwoliła mi do nich dotrzeć.
fot. Kiriwina |
B-day to łączenie przeciwieństw, a przynajmniej łączenie czegoś co, wydawałoby się, połączyć trudno. Pinta, AleBrowar i Piwoteka Narodowa, moro i róż, wojenna stylistyka i hymn na cześć zgody, Bawaria i Stany, weizen i IPA. I tak właśnie smakuje: zaczyna się typowo pszenicznie, kwaskowo i drożdżowo, z dużą dozą nasycenia, żeby pod koniec odpalić prawdziwy granat chmielowej goryczy. Finisz jest długi, z każdym łykiem mocniejszy i trochę za bardzo zagłusza pszeniczny charakter.
Bardzo ciekawe piwo i udany eksperyment. Pije się przyjemnie, choć sama nie wypiłabym tego więcej niż jedną szklankę. Problemem tego piwa z pewnością jest to, iż to zaskakujące połączenie nie do końca "gra" - nie ma tu zapowiadanej zgody, jest wręcz, wbrew zapowiedziom, walka w której chmielowa ofensywa wypiera pszenicę. Mimo to brawa dla autorów za pomysł, współpracę i jej rezultat.
fot. Kiriwina |
Moja refleksja dotycząca piwa, po jego wczorajszej degustacji jest niezwykle prosta: można, ale po co?
OdpowiedzUsuńJest to kolejna wariacja na temat IPA, jeszcze trochę i na półce znajdę IPA Radler. Ja, wiem że jest to nowość w Polsce tak naprawdę, oraz jest to nowość, którą można się zachłysnąć, ale gdzieś delikatnie czuć już przerost formy nad treścią. I niemal się zgadzam w kwestii nosa, tylko do bananów i drożdży ze swojej strony dorzucam jednak nuty sosny i lekkiego grapefriuta z chmielu pochodzącego, smak - racje macie wielką - pszenica wyszła. I nie wróciła. Pozdrawiam ciepło :)
Bardzo fajny wpis, bardzo fajny blog - pierwszy raz mam przyjemność tutaj gościć ;) Piwko właściwie profesjonalnie opisane, całą profeskę zakłóca tylko jeden mały szczegół: na zdjęciach jest po prostu szklanka do piwa, a nie kufel - kufel jest szkłem, które posiada ucho do trzymania ;) Nie chcę, żeby wyszło, że się czepiam, tylko mała sugestia, żeby wpisy były naprawdę na najwyższym poziomie :) Po prostu myślę, że większość piwnych geeków może to razić. Pozdrawiam gorąco, tak trzymać!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za zwrócenie uwagi! Poprawiłam :)
Usuń